środa, 4 lipca 2018
Spotkanie po latach
Tyle wody upłynęło w rzekach, odkąd zawisł tutaj ostatni post... Aż żal się robi, że blog taki opuszczony i samotny, a wszystkie te historyczne postacie pozostawione sobie a muzom... Nie może tak być, drodzy Państwo. Trzeba wziąć się w garść i opublikować kolejną notkę :)
czwartek, 19 listopada 2015
Fiołkowy peeling oblubienicy Napoleona - czyli Maria Luiza i fiołki w natarciu
Przed ślubem nie widziała go na oczy. W czasie ślubu zresztą też nie. Nie była pewna jak wygląda i jaki ma charakter. Wiecie, gość z takimi imperialistycznymi zapędami mógł spokojnie być despotą. W dodatku plotki szybko dotarły do młodej dziewczyny i nie były to informacje zadowalające. Zdanie jej przyszłego męża na temat kobiet pozostawiało wiele do życzenia - twierdził on bowiem, że kobieta musi należeć do mężczyzny, winna być jego niewolnicą i że męska natura domaga się swoich praw, a zatem chłop powinien mieć kilka bab naraz. Poligamia rulez! Ale co czynić - kazano jej go poślubić, musiała więc na to przystać "dla ogólnego dobra". W dodatku był od niej o całe 22 lata starszy! A potem okazało się, że niezła z niej perwera. On też ponoć był niezwykle jurny i rozochocony, chociaż miał swoje lata. Życie to szereg niespodzianek - powiedziałaby zapewne Maria Luiza, druga żona Napoleona.
Cała historia zaczyna się w 1791 roku, w samym środku grudnia, gdy na świat przychodzi małe
rozwrzeszczane niemowlę - Marie-Louise Léopoldine Françoise Thérèse Joséphine Lucie. Tak, poważnie. Tak ją nazwano, a to dlatego, że - jak mi się zdaje - dzieci cesarzy muszą mieć przydługie imiona. Maria Luiza przyfarciła, bo jej ojcem był Franciszek I cesarz Austrii, zaś matką Maria Teresa, córka Ferdynanda, króla Obojga Sycylii. Zatem widzicie - nie było innej możliwości - nie dość, że dostała pierdyliard imion, to jeszcze jej mariaż miał być z góry przesądzony. Dzieciństwo miała średniawe, zresztą jak niemal każda księżniczka - za każdym rogiem czaiły się przyzwoitki, zaś srogie guwernantki wtłaczające jej do głowy francuskie, włoskie i angielskie słówka nie dawały za wygraną, a ochmistrzyni łypała złym okiem, pilnując by jej włos z głowy nie spadł. Maria Luiza była przyzwyczajona do płaszczenia się i posłuchu, ale odrobinę zahukana i wycofana głównie za sprawą surowego ojca.
Napoleon cieszący się błogim wolnym stanem wiedział, że długo kawalerem nie będzie mu pisane pozostać. Dyplomaci przekrzykiwali się wzajemnie a la "Wujkowie-Dobra-Rada". Każdy wiedział lepiej jaka panna musi stanąć u boku Małego Kaprala. Wszyscy jednak byli jednogłośni, co do pochodzenia - przyszła małżonka musi wywodzić się z Rosji lub Austrii. Taki ślub byłby genialnym rozwiązaniem na czasy powojenne - zapewniałby pokój. Najpierw zwrócono się w stronę Rosji, ale Car Aleksander odmówił oddania Napoleonowi swojej siostry - nie i basta! Sam zresztą miał z jedną z nich romans. No więc trudno, została jeszcze austriacka panna - Maria Luiza. Napoleon taki ochoczy do tego ożenku wcale nie był - w zasadzie uznał nawet, że nie musi być obecny na swoim własnym ślubie. Wziął i wysłał arcyksięcia Karola, żeby go reprezentował per procuram i tym sposobem Maria Luiza nawet swego męża w dniu ślubu 11 marca 1810 roku nie widziała. Miała wtedy 19 lat.
W dwa dni po ślubie (biedne dziewczę, nie ma co kryć) - zaślubiona Bonapartemu opuściła rodzinne strony i ruszyła, by wreszcie się z nim spotkać. Trzeba jednak Wam wiedzieć, że Maria Luiza była wychowana niemal pod kloszem - jak zwierzątko, to tylko płci żeńskiej, a jak nauka z książek, to guwernantka musiała niezwłocznie zamazać niestosowne fragmenty tekstu! Słowem - dziewczę o seksie nie wiedziało wiele. Po dwóch tygodniach męczącej podróży Maryśka dojechała wreszcie wraz z całym swoim orszakiem do lasu pod Compiégne, gdzie rezydował Napoleon. Bonaparte nie miał ochoty na ceregiele i kłanianie się - wsiadł do karocy swej żony i... z miejsca skonsumował związek.
Okazało się, że małżonka Napoleona uczy się zadziwiająco szybko. Tak szybko, że wkrótce zaczęto postrzegać ją jako nimfomankę. Nie trzeba dodawać, że wszyscy
drżeli o zdrowie Napoleona... Biedak, wiecznie łaził podniecony! Już w
lipcu Maria Luiza nosiła pod sercem dziecko. Oui, oui, oui! - myślał zapewne Napoleon, dopóki nie dowiedział się, że poród nie będzie łatwy. Wtedy stwierdził, że w razie sytuacji zaiste kryzysowej należy ratować matkę, a nie dziecko. Koniec końców oboje przetrwali te ciężkie chwile i na świecie pojawił się potomek Cesarza Francuzów. Historycy uważają, że Napoleon naprawdę się zakochał. Wiecie, taką prawdziwą, trwałą miłością. Maria Luiza urzekła go swoimi kocimi oczami, blond puklami i różaną cerą. Była troszkę niekumata, ale za to prawdomówna i wrażliwa. Cała ta miłość do żony nie przeszkodziła mu jednak posiadać szeregu kochanek, ale kaman, nie można mieć wszystkiego... Szczególnie, jak się wychodzi za mąż na Napoleona...
1. Fiołki - uzależnienie Marii Luizy
Maria Luiza wprost uwielbiała zapach fiołków. Po abdykacji Napoleona, Maryśka wróciła do Austrii i choć Napcio miał nadzieję, że wpadnie z wizytą, to się przeliczył. Mówi się, że wtedy zerwał kilka fiołków i już zawsze nosił je w swoim medalionie. Z kolei Maria Luiza nie odwiedziła go nigdy - przeniosła się do księstwa Parmy, które przyznał jej wiedeński kongres. Tam też na dobre zajęła się fiołkami - rozkazała tamtejszym mnichom pracę nad ekstrakcją zapachu tego kwiatu. W ten sposób powstały fiołkowe perfumy, którymi skrapiała się z lubością. Ich receptura była ponoć pilnie strzeżona.
Fiołek trójbarwny w ziołolecznictwie zajmuje całkiem zaszczytną pozycję. Stosuje się go w leczeniu trądziku, trudno gojących się ran i problemów z układem moczowym. Fiołek podwyższa barierę ochronną skóry i dzięki karotenoidom pozwala na zabezpieczenie naskórka przed zgubnym działaniem promieni słonecznych. Dodatkowo nie pozwala na nadmierne pozbywanie się wilgoci, a zatem dba o odpowiednie nawilżenie skóry. Uszczelnia drobne naczynka krwionośne, pomaga w leczeniu liszajów i siniaków. Ma również działanie przeciwzapalne i zmiękczające.
Jakie składniki lecznicze odnajdziemy w bratku?
- olejki eteryczne
- karotenoidy - to najlepsze antyoksydanty; regenerują tkankę i chronią przed przedwczesnym starzeniem się skóry
- flawonoidy - neutralizują wolne rodniki, zabezpieczają ścianki naczyń krwionośnych, działają przeciwalergicznie i przeciwzapalnie
- metyl salicylowy - ma działanie przeciwbólowe i przeciwzapalne
- saponiny - wnikają w skórę i ułatwiają do niej dostęp innym substancjom czynnym, zmiękczają i nawilżają
- antocyjany - neutralizują wolne rodniki, uszczelniają naczynia włosowate, zwiększają gęstość kolagenu w skórze i działają przeciwzapalnie
- garbniki - łagodzą stany zapalne, podrażnienia skóry, wszelkie skaleczenia i przeciwdziałają nadmiernej potliwości
- sole mineralne
Peeling fiołkowy ma dobroczynny wpływ na naszą skórę (serio, serio!). Do stworzenia takiego peelingu warto przejrzeć kuchenne i łazienkowe szafki!
W roli zdzieraka bardzo dobrze sprawdzi się nie tylko sól Epsom, ale również cukier, sól, rozdrobnione orzechy, czy płatki owsiane. Więcej na temat składników peelingujących możecie przeczytać w poście o peelingu miętowym (klik!).
Prócz soli Epsom (którą osobiście wielbię i bardzo gorąco polecam), do peelingu dodałam rzecz jasna ziele fiołka trójbarwnego, a także odrobinę białej glinki i olej ze słodkich migdałów.
Biała glinka anapska posiada właściwości oczyszczające i dotleniające skórę, dlatego też walnęłam ją do peelingu. Dodatkowo jest bogata w mnóstwo mikroelementów, które przyczyniają się do produkcji kolagenu wpływającego na elastyczność. Łagodnie złuszcza martwy naskórek, poprawia koloryt i zapobiega starzeniu się skóry.
Przypominam, że romans glineczki z metalem przyczynia się do utraty jej właściwości. Stąd też polecam porcelanę, plastik i drewno ;).
Olej ze słodkich migdałów to jeden z najdelikatniejszych olejów, który można stosować z powodzeniem w pielęgnacji skóry bobasów - krzywdy nie wyrządzi. Odmładza, wygładza, nawilża i opóźnia procesy starzenia. Wzmacnia barierę lipidową skóry i bardzo dobrze się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu. Często nazywa się go "skórą w oleju", ponieważ jego struktura jest bardzo bliska ludzkiemu naskórkowi.
Przygotowanie peelingu:
Dowolny zdzierak, ziele fiołka trójbarwnego i glinkę anapską mieszamy ze sobą w sterylnym słoiczku.
Do mieszanki dodajemy olej, który możemy uprzednio połączyć z ulubionym olejkiem eterycznym.
Całość zabezpieczamy i używamy wedle potrzeby :).
Efekty:
Skóra jest odżywiona, nawilżona i ujędrniona. Wszelkie problematyczne miejsca i liszaje są ukojone. Nie mam na co narzekać!
***
Jeszcze słóweczko!
Bardzo, bardzo dawno mnie tu nie było. Okropnie zaniedbałam wizyty w Was, za co serdecznie przepraszam i obiecuję poprawę. Spiętrzyły mi się niegodziwości tego świata, te bardzo, bardzo poważne i te nieco mniej, ale przyznam, że nie miałam zupełnie głowy do blogowania. Nie będę Was tu zanudzać opowieściami o chorobach, wynikach, leczeniach itd, bo tutaj rozkoszujemy się mamusią naturą i swoimi kosmetykami zrobionymi tymi "ręcami", o!
Raz jeszcze kajam się i kajam przed Wami! I życzę miłego wieczoru! :)
Bibliografia:
2. Masson Frédéric: Maria Ludwika, cesarzowa i królowa,
3. Botti Ferruccio: Maria Ludwika, księżna Parmy i Guastalii
4. Henryk Różański: Fiołek trójbarwny - Viola tricolor
5. Henryk Różański: Więcej o składnikach fiołka trójbarwnego - Viola tricolor L.
6. Jakub Mowszowicz: Flora jesienna. Przewodnik do oznaczania dziko rosnących jesiennych pospolitych roślin zielnych. Warszawa: WSiP, 1986
poniedziałek, 6 lipca 2015
Napój imbirowo-ogórkowy dla ochłody!
Przybywam z przepisikiem oraz dobrą nowiną w tenże upalny, lipcowy wieczór. Czy Was też ogarnia gorączka? Duszno, parno, samopoczucie też siada, bo człowiek o wiele szybciej się męczy. Mam na sobie ledwie skrawki odzienia, bo ubiorem bym tego nie nazwała, a i tak czuję się jakby mnie zamknięto w ruskiej bani. Jest w tym ukropie coś nieprzyzwoitego, mówię Wam :D. Testuję zatem wszelkie rodzaje zimnych napoi, szczególnie tych witaminowych i zdrowych, co by się wspomóc w codziennym porannym podążaniu do pracy, kiedy porządni ludzie jeszcze śpią i jedynie może przewracają się na drugi bok.
Dzisiaj przybywam z przepisem na przyjemny i intrygujący smakowo napój. Jestem zwolenniczką eksperymentowania wszelakiego, ale o tym napitku usłyszałam od znajomej.
Może nie prezentuje się jakoś super-szałowo, ale smak i właściwości ma zdecydowanie ciekawe. Chodzi oczywiście o wodę imbirowo-ogórkową, która - nie ma co kryć - ratuje mnie (i moich domowników) przed odwodnieniem.
Bierzemy 1,5 litra zimnej wody, jednego ogórasa, dwie cytryny lub limonki i łyżkę stołową mielonego imbiru. Ogórek i cytrynę kroimy w plastry i wrzucamy do wody, następnie dosypujemy imbir. Możemy dodać do tej mieszanki jeszcze jeden składnik... związek X. Yy, przepraszam. Możemy dodać do tej mieszanki jeszcze jeden składnik - liście świeżej mięty. Całość pakujemy do lodówki i zostawiamy tam na noc. Po nocce w chłodzie (o Boru szumiący, jaka zazdrość... można spać w lodówce?) - wyjmujemy nasz dzban dobroci i rozcieńczając (lub nie - co kto woli) z wodą - wypijamy.
Czemu takie składniki? Cytryna - źródło witaminy C, wiadomo. Nie ma co dużo gadać - ważna dla zdrówka i urody. Ogórek odkwasza organizm, bo posiada wiele związków o charakterze zasadowym. Imbir działa przeciwzapalne i przeciwbólowo.
Świetnie chroni śluzówkę żołądka i zapobiega powstawaniu wrzodów. No i, rzecz jasna, jest afrodyzjakiem! Napój ten jest polecany szczególnie osobom odchudzającym się (do których nie należę), tak więc pojawia się kolejny plus ;).
Przepisik jest, to teraz czas na dobrą nowinę! Zdałam prawo jazdy! Prawie potrąciłam gołębia i wjechałam na porzucony na jezdni kołpak, ale nieważne. Zdałam!
Myślę, że widziana przeze mnie w zeszłym tygodniu czarna wołga, to był dobry omen!
Nie było w niej diabła ani wampira (ubolewam), nie miała też firanek, ale jako że od wieków o takiej marzę, dało mi to niezłego kopa, żeby się zmobilizować i zdać. Może kiedyś mi się uda taką posiąść, na razie muszę się zadowolić zwykłym, przelotnym spotkaniem fejs tu fejs. Domniemywam, że w zaliczeniu tego strasznego egzaminu pomogła mi też herbatka z melisy ;).
Pozdrawiam Was serdecznie!
Mała Mi.
P.S. Przepraszam za jakość zdjęć, ale robiłam je tosterem. Część familii wyjechała się wakacjować i porwali mi aparat. Więcej grzechów nie pamiętam!
sobota, 27 czerwca 2015
Seria ziołowa (?) - morszczyn pęcherzykowaty. Tonik z morszczynu
Czasem spacerując brzegiem morza można natknąć się na glony i wodorosty. Jako dziecko uwielbiałam się w nich babrać. Od kiedy dowiedziałam się, że one nie żyją, do woli mogłam sobie je macać i upajać się ich obślizgłą naturą. Gdyby to żyło, raczej bym nie chwyciła. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak dobry wpływ mają na skórę wszelkie glony i brunatnice. Właściwie długo pozostawałam w nieświadomości, aż w sklepie zielarskim nie natknęłam się na morszczyn pęcherzykowaty. Pani sprzedawczyni poinformowała mnie, że robi się specjalne ziołowe maści z dodatkiem morszczynu, które są przeznaczone dla... koni. Po to, żeby wyścigowe rumaki mogły biec jeszcze szybciej i w galopie pokazywać swoje wielkie zębiska. Chodzi o to, że morszczyn poprawia sprawność. Wzięłam saszetkę i zasiadłam do przyswajania wiedzy. Przede wszystkim morszczyn pęcherzykowaty strasznie śmierdzi. Rybi odór jest mało zachwycający, ale co tam smrodek, jeśli ma tak dobroczynne działanie na cerę?
1. Cuchnący glon sprzyja pięknej cerze!
Morszczyn pęcherzykowaty rośnie sobie radośnie w wodach Pacyfiku i Atlantyku, rzadziej w Morzu Bałtyckim. Kiedyś ponoć można było go spotkać w okolicach Gdańska, ale potem tak zasyfiliśmy wodę, że morszczyn już nie kwapił się, żeby rozwijać się w takim brudzie.
Należy do brunatnic i najbardziej pożyteczne są jego plechy wyrzucane na brzeg przez fale. Morszczyn można stosować zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Nie będziemy się dzisiaj rozwodzić nad jego wspaniałymi właściwościami dla organizmu (choć warto wspomnieć, że wykorzystuje się go przy otyłości, problemach z tarczycą, niedoborze jodu, a nawet raku okrężnicy!), natomiast wspomnę co nieco o jego zbawiennych efektach stosowania dla skóry.
Morszczyn pęcherzykowaty jest bogaty w:
- jod (0,04 - 3,5% w zależności od pochodzenia) - chroni skórę przed czynnikami zewnętrznymi, zapobiega suchości i wspiera krążenie krwi
- kwas alginowy (do 19%) - odmładza, usuwa złogi tłuszczu, nawilża i wiąże toksyny
- fukoidynę - stymuluje mikrokrążenie krwi i limfy, a także poprawia przenikanie mikroelementów przez skórę
- laminarynę (2%) - zwiększa elastyczność skóry i działa przeciwzapalnie
- mannitol (10%) - chroni cerę, energetyzuje, wygładza i odmładza
- brom - reguluje rogowacenie naskórka i działa antyseptycznie
- arsen - w niewielkich ilościach nasz organizm go potrzebuje, działa bardzo podobnie do keratyny
- wapń - działa przeciwzapalnie, łagodzi podrażnienia skóry i uszczelnia błonę komórkową
2. Morszczynowy tonik zrób se sama
By stworzyć własny morszczynowy tonik potrzebujemy bardzo niewiele:
Przygotowanie:
Morszczyn pęcherzykowaty mielony znajdziemy w sklepach zielarskich i zapłacimy za niego około 3zł za 50 g! Dwie łyżeczki takiego oto morszczynu zalewamy wrzątkiem i odstawiamy do naciągnięcia. Najlepiej przykryć kubeczek talerzykiem, bo... nie ukrywajmy, mocno wali rybą... Po kilku - kilkunastu minutach przecedzamy i wlewamy do buteleczki.
Dodam, że cholernie ciężko się go używa właśnie ze względu na ten okropny, portowy zapaszek. W związku z tym faktem stwierdziłam, że stosowanie takiego toniku przyprawi mnie o odruch wymiotny, dlatego trzeba coś z tym fantem zrobić. Jeśli jesteście wrażliwe na zapachy - w łyżeczce spirytusu rozpuśćcie kilka kropel jakiegoś dobrego dla cery olejku eterycznego (ja wybrałam standardowo cyprysowy, również dlatego, że ma intensywny aromat). Spirol z olejkiem wlejcie do buteleczki ze śmierdzącym naparem morszczynowym i od razu poczujecie różnicę!
Efekty:
Rezultaty stosowania tego toniku niezmiernie mnie zadziwiły. Zostałam z otwartą gębą.
- skóra zrobiła się niesamowicie miękka, wręcz jedwabista
- przykre niespodzianki w postaci wyprysków zniknęły albo zrobiły się przynajmniej o wiele, wiele bledsze
- przebarwienia też stały się jaśniejsze niż przedtem
- odcień cery uległ poprawie
- skóra przestała się tak mocno przetłuszczać, a jednocześnie jest dobrze nawilżona
Taki tonik morszczynowy możemy wykorzystać jeszcze do kąpieli. Wlewamy sobie go trochę do wanny i cieszymy się świetnym działaniem na skórę lub - jak stosuje go moja mamuśka - natrzyjcie sobie nim ciało przed lub po kąpieli. Nie próbowałam jeszcze czegoś takiego, ale że mam chętkę na testowanie, to z całą pewnością nie omieszkam wypróbować :).
Znacie morszczyn pęcherzykowaty? Robiłyście z niego jakieś kosmetyki, a może spożywałyście (brrr!)?
Bibliografia:
1. Stanisław Kohlmünzer: Farmakognozja: podręcznik dla studentów farmacji, Wyd. V unowocześnione, Warszawa: Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 2003
2. Henryk Różański: Morszczyn - Fucus jako lek naturalny
niedziela, 14 czerwca 2015
Brzydkie kaczątko - rzecz o tym, jak truskawki odmładzały cesarzową Sissi
Sissi |
Franek Józek I |
O samej ceremonii zaślubin i ich wspólnym życiu warto opowiedzieć, ale to zapewne już przy następnej okazji i kolejnym specyfiku urodowym Sissi :).
1. Truskawkowa cesarzowa
Początki osławionego rozkwitu urody Sissi przypadną dopiero później. W dniu ślubu uwagę przyciągała nie tyle sama cesarzowa, co... jej suknia. Ela miała jednak znaczący atut - była bardzo młoda. Żadnych zmarszczek, obwisłych piersi, opadających kącików czy kurzych łapek tuż przy oczach. Nic z tych rzeczy! Udało jej się długo zachować młodzieńczy wygląd dlatego, że przez całe lata była wierna... truskawkom!Medycyna ludowa od wieków doceniała truskawki. Ten niepozorny, czerwony owoc to dar niebios dla cery! Co dobrego mamy w truskawce?
- Witamina A - działa przeciwzmarszczkowo, regeneruje uszkodzony naskórek, poprawia koloryt skóry i zapewnia odpowiednie jej nawilżenie
- Witaminy z grupy B - pomagają utrzymać prawidłowe ph, wspomagają gojenie ran i niwelują podrażnienia, przyspieszają tworzenie melaniny, redukują procesy fotostarzenia i przeciwdziałają stanom zapalnym skóry
- Witamina C - jest silnym antyoksydantem, stymuluje syntezę kolagenu, rozświetla skórę i poprawia jej odcień
- Cynk - regeneruje uszkodzoną skórę, minimalizuje objawy jej starzenia się i neutralizuje wolne rodniki
- Wapń - uszczelnia błonę komórkową, leczy alergie i wysypki, koi podrażnienia oraz działa przeciwzapalnie
- Fosfor - wpływa na procesy odnowy komórek skóry i pomaga utrzymać odpowiednie ph
- Sód - wpływa na ujędrnienie skóry
- Mangan - zmniejsza suchość cery, przeciwdziała jej pękaniu i podrażnieniu
- Magnez - działa przeciwstarzeniowo, koi alergiczne wysypki i nawilża
- Żelazo - poprawia ukrwienie skóry, przeciwdziała trądzikowi, reguluje wydzielanie sebum i opóźnia procesy starzenia się
Mówiąc krótko, acz treściwie: truskaweczki działają bakteriobójczo, odrobinkę ściągająco, nawilżająco i antystarzeniowo. Same dobroci!
2. Chluśnij sobie w twarz truskawą!
Jak już wspomniałam - Sissi bardzo lubiła raczyć swoją cerę truskawkami. Podobno nakładała na twarz kruszone truskawki zmieszane z kremem. My nie będziemy bawić się w wykorzystanie mazideł z łazienkowej półki, ale postawimy na naturę :P. W lodóweczce mamy mnóstwo dobroczynnych dla naszej skóry składników, które z powodzeniem można wykorzystać do ciaprania maseczek! A jeśli coś możemy zjeść, to oznacza, że możemy również użyć do upiększenia swego lica!
Potrzebne nam będą jedynie trzy rzeczy:
- kilka świeżych truskawek (najlepiej z przydomowej grządki)
- łyżeczka miodu
- mały kieliszek śmietanki
Przygotowanie:
Wszystkie składniki wrzucamy w trymiga do blendera i blendujemy. Oczywiście możecie wziąć ze mnie przykład i zwielokrotnić liczbę składników - wtedy część pójdzie na maseczkę, a część prosto do buzi! Truskawkowy koktajl zawsze spoko (szczególnie z lodem w upalne dni, polecam!).
Efekty:
Skóra jest wyraźnie odświeżona i rozświetlona. Zaczerwienienia poupalne znikły, a przebarwienia zrobiły się jakby odrobinę bledsze. Wszystko gra i buczy!
Teraz nie pozostało nic, tylko chlup truskawkami na twarz! :D
Lubicie truskawy? Zajadacie latem? W kosmetykach zdarzyło Wam się je kiedyś wykorzystać?
Bibliografia:
Brigitte Hamann, Cesarzowa Elżbieta, Warszawa 1996
Helmut Andics, Kobiety Habsburgów, Ossolineum 1991
Skóra jest wyraźnie odświeżona i rozświetlona. Zaczerwienienia poupalne znikły, a przebarwienia zrobiły się jakby odrobinę bledsze. Wszystko gra i buczy!
Teraz nie pozostało nic, tylko chlup truskawkami na twarz! :D
Lubicie truskawy? Zajadacie latem? W kosmetykach zdarzyło Wam się je kiedyś wykorzystać?
Bibliografia:
Brigitte Hamann, Cesarzowa Elżbieta, Warszawa 1996
Helmut Andics, Kobiety Habsburgów, Ossolineum 1991
poniedziałek, 8 czerwca 2015
To, co jest złe na jakiś trzystu dziewięciu poziomach! :D
Drodzy moi!
Umarłam i trafiłam do cyrku. No... mniej więcej.
Zatemże był urokliwy ogród:
I w ogóle co by nie powiedzieć, to...
A na koniec...
Umarłam i trafiłam do cyrku. No... mniej więcej.
Biję się w pierś, autentycznie. Dawno mnie tu nie było, bo też na dziambdzianie się z naturalnymi składnikami nie miałam czasu. Nowa robota mnie zabija, serio. To coś gorszego niż przebywanie w towarzystwie stada węży i skorpionów (nie wiem czy one żyją w stadzie, ale nieważne). Więcej niż zgroza oglądania en naturelle własnej wątroby. Więcej niż chodzenie po rozżarzonych węglach. Więcej niż dostanie taboretem w ryj. Więcej niż...
Ale powoli (powolutku!) wyłaniam się z tych piekielnych czeluści... to znaczy.... yyy... wychodzę na prostą! I mam nadzieję, że już niedługo (bardzo niedługo) zacznę znowu ciaprać toniki, wcierki i inne maseczki :).
Poza tym, że czuję się aktualnie jak nad wyraz żałosna namiastka ludzkiej istoty i wczesne stadium homo habilis (nawet postawa pasuje, taki przykurcz plecny chyba mi zostanie od tego kwitnięcia przed komputerem, sooooł najs!), bo w sumie to mówiąc eufemistycznie: niedosypiam i niedojadam, ale mam wielką nadzieję, że okres przystosowawczy niedługo się skończy, wdrożę się i będzie cacy. Oby!
Tak czy owak - weekend spędziłam z dala od olejowania (mmm, moje kudły coraz bardziej przypominają mocno zużytą miotłę cioci Wandzi) i maseczkowania (te wypryski, sama słodycz!), bo poszłam z chłopem na łono natury, coby pooddychać świeżym powietrzem!
Zatemże był urokliwy ogród:
Pyszne i zdrowe koktajle (jak dobrze łyknąć coś, co nie ma kofeiny - nie, żebym od kawusi stroniła, bom uzależniona!):
I w ogóle co by nie powiedzieć, to...
Nooo, ale teraz znowu nastał mój dręczyciel, ciemiężca, oprawca, nemezis - ekhm: Lord Poniedziałek.
Wspierajcie mnie duchowo i mentalnie, proszę... O mało nie dostaję w robocie zatoru tętnic, co jest niedorzecznie makabryczne, naprawdę. Niemniej jeszcze wierzę, że będzie lepiej!
A na koniec...
Ja, uhm... Spieprzaj!
***
Sama żeś jest fun, Mary!
Stawiam browara, jak mi znajdziesz fun element w mojej robocie.
***
Jaaa, jaaa, pogodej se.
***
Ale tak czy owak życzę Wam (i sobie, huhu) miłego wieczoru! Do poczytania!
Mała mi.
wtorek, 12 maja 2015
Seria kwiatowa - niezapominajka. Niezapominajkowy ocet do kąpieli i włosów
Niezapominajka to tak naprawdę w dosłownym tłumaczeniu z greki "mysie uszko". Na upartego kształtem je przypomina. Wiele o niej mówiono i gawęd opowiadano, w końcu to kwiatek, co się nie da zapomnieć! Jedna z legend jest o Bozi. Bozia miał mnóstwo roboty ze stwarzaniem świata, a w dodatku na jego barki spadło zadanie nazwania wszystkich roślin. Był zapomniał o małym niebieskim kwiatuszku, toteż maluszek odezwał się z żałością: "Boziu, Boziu, a ja? Jak ja się będę nazywać?" i wtedy Bozia odpowiedział (może trochę zawstydzony, że taki malec mu wyleciał z głowy?): "Ty będziesz niezapominajką". Voila! Tak powstała nazwa kwiatka. Inna legenda cofa nas w najgłębsze mroki średniowiecza, gdzie rumianolice niewiasty oczekiwały z drżącym sercem na swych rycerzy w lśniących zbrojach. Czasy to były niebezpieczne, więc przed wyjazdem rycerze chcieli umocnić uczucia, jakimi owe niewiasty pałały i odrobinę egoistycznie pragnęli, ażeby dziewoje o nich nie zapomniały, gdy oni będą z szablami walczyć o różne ważne i ważniejsze rzeczy. I jeden taki zakochany po uszy nieborak właśnie wybrał się na przechadzkę brzegiem Tamizy w pełnym uzbrojeniu (khm, khm) i ujrzawszy drobne niebieskie kwiatuszki, zapragnął zerwać je dla swej oblubienicy. Coś mu nie pykło, chłop się potknął i wpadł do wody. Jak tak leciał, to ponoć zdążył jeszcze krzyknąć: "nie zapomnij o mnie" i... plum! Jeszcze inna opowiastka tyczy się staruszka, który dostrzegł w tym niepozornym kwiatku piękno. Niezapominajka zrazu poczuła większą pewność siebie i uznała, że skoro staruszek dostrzega w niej urodę, to i ona się urodziwa czuje. A morał z tego taki, że komplementy zawsze w cenie! :D
1. Niezapominajka niezapomnianym źródłem krzemu i GLA
Niezapominajka w zasadzie powszechnie uważana jest za ładną, delikatną roślinę ozdobną i trzeba jej oddać, że na rabatkach prezentuje się bardzo sążnie. Ale mało kto wie, że ten kwiatuszek to całe bogactwo krzemu! A tenże pierwiastek jest nam potrzebny do prawidłowego funkcjonowania. Tworzy tkankę łączną, białka kolagenu i elastyny, wzmacnia włosy i paznokcie, a także usprawnia pracę mózgu.
Jeśli swędzi Was skóra, nocą lubicie sobie zgrzytnąć zębami raz czy dwa dla kurażu, macie manię obgryzania paznokci lub pojawiają się u Was żylaki - może to być znak, że cierpicie na niedobór krzemu. Dla skóry jest on równie ważny - usuwa szorstkość, zapewnia dobre nawilżenie i niweluje pękanie naskórka.
Poza tym... znacie GLA - kwas gammalinolenowy - nieocenione źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych? Kwas ten występuje w ogóreczniku lekarskim, wiesiołku i... niezapominajce, o tak. Dlaczego jest tak ważny? Jego brak powoduje zwiotczenie skóry i sprzyja powstawaniu zmarszczek. Niezapominajka naprawdę kryje w sobie wiele dobroci, czas je wykorzystać!
2. Ocet niezapominajkowy dla piękniejszej skóry i włosów!
Do kotła wrzucamy dwa skrzydła nietoperza, koci pazur, dolewamy świeżego mleka od krowy, którą doimy między czwartą i piątą nad ranem, następnie... Pardon! To nie ten przepis! Do stworzenia octu niezapominajkowego potrzebujemy...
Składniki:
- garść niezapominajek
- ocet jabłkowy (najlepiej własnej roboty)
- słoik
- pół kieliszka spirytusu (opcjonalnie)
- 10 kropli olejku eterycznego (opcjonalnie)
Przygotowanie:
1) Niezapominajki płuczemy pod bieżącą wodą, by żadni nieprzyjaciele ogrodowi nam się w nich nie ukryli. Co, jak co, ale nie chcemy octu z mrówkami w bonusie.
2) Kwiatki osuszamy.
3) Słoik parzymy wrzątkiem i wsypujemy do niego niezapominajki.
4) Kwiatuszki zalewamy octem tak, by przykrył je wszystkie. Słoik odstawiamy na tydzień w ciepłe, nasłonecznione miejsce.
5) Już po jednej dobie niezapominajki zrobią się różowe. To spoczi, nie przejmujmy się tym, wszystko gra i buczy!
6) Po tygodniu wygrzewania, ocet przecedzamy przez sitko lub gazę i zlewamy do wyparzonego naczynka.
7) Teraz możemy udoskonalić nasz ocet. Do kieliszka wlewamy spirolu, a do niego nasz olejek eteryczny, który zdławi nam smrodek octu jabłkowego. Jeśli nie mamy ochoty na olejek, ten punkt możemy zwyczajnie pominąć.
Zastosowanie:
- do kąpieli - wygładza skórę i stanowi przeciwwagę do wszystkich myjadeł z SLSami (żele pod prysznic, płyny do kąpieli, sole etc.); ocet ma kwaśny odczyn ph, więc nasza skóra z całą pewnością nie będzie wysuszona
- do włosów - jeśli stosujemy płukankę z octem jabłkowym, spokojnie możemy zastosować też tę z niezapominajką; więcej krzemu - ładniejsze włosie!
- do ciała (po rozcieńczeniu wodą destylowaną) - podobnie jak w przypadku wersji kąpielowej - nawilżenie skóry jak ta lala!
Efekty:
- wygładzona skóra
- błyszczące i nawilżone włosy
- szybsze gojenie się ranek
- minusem może być zapaszek, ale czego się nie robi dla urody... :P
Wykorzystujecie niezapominajki w pielęgnacji ciała albo w tworzeniu zacnych bukiecików? Ach, jeszcze jedno! Pamiętajcie, że 15 maja niezapominajka ma swoje święto! Może warto w ten dzień komuś podarować bukiet tych niebieskich kwiatuszków? :)
Bibliografia:
1. David F. Horrobin, Fatty acid metabolism in health and disease: the role of Δ-6-desaturase, „Am J Clin Nutr”
2. Maria Sychowa, Myosotis L., Niezapominajka. W: Pawłowski B. (red.) Flora Polska. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1963
3. Elżbieta Kowalska-Wochna, Kosmetyki z łąk i pól. Wykorzystanie łąki i pastwiska wszystkie górki i pagórki są aptekami, Panacea nr 2 (27), kwiecień-czerwiec 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)