piątek, 20 lutego 2015
Niach, niach!
Majne Boże! A co tam, pochwalę się! Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy udało mi się w życiu coś wygrać. Możecie się więc domyślić, jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że tym razem się udało!
Może to i nieskromne, ale mimo wszystko... Ha! W konkursie na Wpis Roku 2014 organizowanym przez Unę na blogu Hedonizm i eskapizm zgarnęłam nagrodę w kategorii "Pielęgnacja urody": wspaniały zestaw kosmetyków Luvos Heilerde ufundowany przez sklep Naturvita.pl!
To moja pierwsza przygoda z tą firmą i nie mogę doczekać się testowania :). Jak widać - kosmetyki dotarły (dzisiaj rano i zrobiły mi dzień!). Bardzo, bardzo dziękuję! :)
A Wy miałyście przyjemność używać kosmetyków Luvos? Jak Wasze wrażenia?
Mocarnego weekendu!
Mała Mi.
sobota, 14 lutego 2015
Włosy diabelskiej rozpustnicy - słowem o uroku kapuścianych głąbów
![]() |
Bartolomeo Veneto |

1. Kapusta i popiół
Lukrecji przyszło żyć w renesansie - epoce, bądź co bądź, śmierdzącej. Generalnie renesansowe damy stroniły od kąpieli, za to uwielbiały kosmetyki: wonne olejki, maści, perfumy. Zagłuszały swój smród i brud z powodzeniem. Grube jak średniowieczne mury warstwy kosmetyków na damskich twarzach groziły popękaniem - dlatego renesansowe kobiety rzadko się uśmiechały. Ale jedna rzecz była niesamowicie w cenie - dobre włosy. Renesans niemożebnie doceniał kolor miedzianozłoty. Kosmyki takiej barwy miały największe wzięcie u mężczyzn i najbardziej przykuwały ich wzrok.
Lukrecja w tym względzie była szczęściarą - jej miedzianozłote włosy i skandaliczne prowadzenie się - czysty afrodyzjak dla płci brzydszej. Dama jednak nie spoczęła na laurach! Skoro już natura obdarzyła ją pięknymi puklami, dziewczę postanowiło o włosie dbać! Lukrecja stosowała płukankę do włosów - wywar z kapuścianych głąbów zmieszany z popiołem z żytniej słomy. Dosyć długo ociągałam się z tym wpisem, bo autentycznie miałam zamiar skombinować skądś żytnią słomę. Nie wyszło. Został mi więc wywar z kapusty i śmiem twierdzić, że o ile smrodkiem przypomina odór renesansu, to na włosy działa doskonale.
2. Piękny włos po kapuścianej płukance!
Trud płukanki kapuścianej? Żaden. Liście kapusty do wody, zagotować, pokrzywić się nad zapachem i zaaplikować na włosy. Efekt? Błyszczące i lejące pasma. Prawie jak po silikonach!
Generalnie kapusta jest dla włosów bardzo dobra. Usuwa toksyny ze skóry (również ze skalpu!), ma działanie antyseptyczne i gojące (nawet dla starych, zaniedbanych ran), jest bogata w witaminy A i E (które są niezbędne do produkcji keratyny i wzmacniają włosy), a także w wapń, żelazo i potas. Co więcej, ma w sobie kwas foliowy i magnez! Ten ostatni przyczynia się do zwiększenia tempa wzrostu włosa! Zależy Wam na przyroście? Płuczcie włosy wywarem z kapuścianych głów, jak Lukrecja Borgia!
Jak to wygląda u mnie? Bez żadnych filtrów zdjęciowych i lamp błyskowych, właśnie tak:
Warto wspomnieć jeszcze słowem o smrodku. To wszystko wina siarki, zawartej w kapuście. Siarka jednak nie jest taka zła, jak może się wydawać. Podobno poprawia wygląd kosmyków, więc czerpmy i ją z kapuścianych głąbów!
3. Włosy Lukrecji do podziwiania!
Widocznie popiół z żytniej słomy i wywar z kapuścianych głów przyniosły wymierne rezultaty, bo włosie Lukrecji Borgii możemy do dzisiaj podziwiać. Ktoś najwyraźniej uznał, że jest tego warte, bo udostępnił jej kosmyki do publicznego wglądu. Chcecie zobaczyć? Wybierzcie się do Biblioteki Ambrozjańskiej w Milanie!
Używałyście kapuścianych płukanek?
Bibliografia:
M. Bellonci, Lukrecja Borgia. Jej życie i czasy, Warszawa 1988
Katarzyna Lewicka-Stachowicz, Włos określa świadomość
Przemysław Słowiński, Boginie zła, Chorzów 2010
Jej świat, Zalety kapusty
Jolanta Szczygieł-Rogowska, Historia kosmetyki w zarysie, Białystok 2007
poniedziałek, 9 lutego 2015
Lodowa Królowa Aleksandra, czyli jak wykorzystać lód w pielęgnacji ciała
Za oknem śnieżnie i niezwykle zimowo. Szkoda, że w okresie świąt śniegu było jak na lekarstwo. Chociaż aktualnie nie chce mi się wyściubiać nosa zza drzwi ciepłego domu, to pora roku niezwykle sprzyja lodowej pielęgnacji. A jeśli mowa o chłodzie - czas przenieść się w historii do czasu, gdy po polskiej ziemi zaczęła chadzać niejaka Królowa Śniegu. Nie, bynajmniej nie ta z bajki Andersena, ale... Księżna Aleksandra - zwana generałową Zajączkową, wywodząca się ze szlacheckiego rodu herbu Świnka i żona pierwszego namiestnika Królestwa Polskiego - Józefa Zajączka. Otóż księżna bardzo szybko poznała się na niezwykłych właściwościach zimna, które pozwoliły jej utrzymać zaskakująco młody wygląd nawet do późnej starości. Gęsia skórka może pokryć całe ciało, gdy wgłębić się w tajniki jej pielęgnacji. Aleksandra nie próżnowała - jak zimno, to na całego! Wieść niesie, że spała w nieogrzewanej nawet zimą sypialni, dodatkowo schładzając pomieszczenie lodem. Nie znosiła nagrzanej pościeli, dlatego pod osłoną nocy kilkukrotnie przenosiła się z jednego łoża do innego, by móc rozkoszować się chłodem nakrycia. Preferowała też kąpiele w lodowatej wodzie, po których z namaszczeniem masowała ciało lodem i woskiem. Z posiłkami nie było lepiej - księżna jadała tylko zimną strawę, nie gardziła też surowymi potrawami. Dopełnieniem lodowatych rytuałów były długie spacery i przejażdżki konne nawet w czasie najsurowszych mrozów. Czy chłód sprawiał jej przyjemność? Nie wiadomo - wiadomo jednak, że zachowała młodzieńczy wygląd na długie, długie lata. Tak samo długo też cieszyła się atencją młodszych mężczyzn i posiadała cały wachlarz młodziutkich kochanków. Zwolennicy krioterapii twierdzą, że księżna Aleksandra była jej prekursorką. Tak czy owak, generałowa Zajączkowa udowodniła, że chłód i lód mogą sprzyjać przedłużeniu młodego wyglądu, a przecież każda z nas chciałaby zapomnieć o zmarszczkach. Gdy siedemdziesięcioletnia księżna zjawiła się na salonach wprowadziła Balzacka w niepomierne zdumienie - dawał jej najwyżej trzydzieści pięć lat!
Choć trudno mi sobie wyobrazić spanie w lodowatym pomieszczeniu i branie tylko zimnych kąpieli, to jednak zdaję sobie sprawę z tego, jak wartościowy jest lód dla ludzkiej skóry. Zmniejsza obrzęki, redukuje tkankę tłuszczową i pozbywa się cellulitu, wpływa na elastyczność skóry, pozwala długo cieszyć się młodym wyglądem, a ponadto wzmacnia naczynia krwionośne i poprawia odporność!
Wszystko to brzmi bardzo ładnie, ale jak naprawdę działa? Zimno powoduje, że nasze naczynia krwionośne ulegają zwężeniu, a następnie rozszerzeniu, dzięki któremu krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. W ten sposób uzyskujemy rumieńce, ale również coś więcej - takie "przekrwienie" pozwala o wiele lepiej dotlenić skórę. Trzeba pamiętać, że im jesteśmy starsze, tym nasze naczynia krwionośne mają trudniejsze zadanie - nie transportują już wszystkich wartości odżywczych do skóry, jak w latach młodości. Zimno pozwala jednak odwrócić ten proces.
Można też żyć jak księżna - ciągle w zimnie i chłodzie. Nikt chyba jednak nie jest aż takim masochistą. Niemniej wystawienie swojego ciała na długotrwały chłód pozwala naczyniom krwionośnym całkiem się zwężyć, a to zaś powoduje spowolnienie procesów metabolicznych. A im wolniejszy metabolizm, tym wolniej starzeje się nasze ciało.
Masaż kostkami lodu pozwala zredukować zmarszczki na tej samej zasadzie, którą opisałam powyżej. Kostki lodu wkładamy do foliowego woreczka (by podczas topnienia, nie spływały nam zimnymi strużkami po szyi), a potem otaczamy materiałową chusteczką. Tak przygotowany lodowy kompres możemy użyć do masowania szyi i twarzy. Szyję masujemy kolistymi ruchami - od dołu do góry - przez kilka minut, a następnie wklepujemy krem nawilżający. Masaż twarzy możemy wykonać za pomocą nieosłoniętych niczym kostek lodu - wystarczy 5 minut, potem, tak jak w przypadku szyi, nakładamy na twarz warstwę kremu.
Opuchlizna? Ciężki dzień, buty na wysokim obcasie? Wszystko puchnie i boli? Możemy zmoczyć wodą ręczniczek i włożyć do na kilka chwil do zamrażalnika. Wyjęty, kładziemy na stopy. Możemy także posłużyć się kostkami lodu - tak samo jak w przypadku masażu szyi - wkładamy lód do woreczka, owijamy chusteczką i przykładamy do opuchniętych stóp. Ulga gwarantowana!
Nie tylko stopy nam podziękują - usta też będą zadowolone z lodowego masażu. O ile szczypiący w usta mróz powoduje ich spierzchnięcie, o tyle w domowym zaciszu nie mamy wiatru, który mógłby nam wargi "posiekać". Wystarczy przesunąć kostką lodu po ustach (zupełnie jak podczas ich malowania pomadką), by poprawić ich ukrwienie oraz elastyczność. Lód może też służyć jako utrwalacz makijażu - wystarczy przesunąć nim po pomalowanych ustach, by szminka o wiele wolniej schodziła z warg.
A jak to wygląda u Was? Stosujecie lodową pielęgnację ciała? :)
(Zdjęcia, choć mało na nich widać, pochodzą z wyprawy na pozamiejski zimowy spacer jakiś czas temu).
Bibliografia:
Jadwiga Buncler, Aleksandra Zajączkowa (1754-1845), "Opatowianin", kwiecień 1992
Jerzy Stanisław Majewski: Warszawa nieodbudowana: Królestwo Polskie w latach 1815-1840. Warszawa: Veda Agencja Wydawnicza, 2009
1. Lodowy masaż, raz!
Choć trudno mi sobie wyobrazić spanie w lodowatym pomieszczeniu i branie tylko zimnych kąpieli, to jednak zdaję sobie sprawę z tego, jak wartościowy jest lód dla ludzkiej skóry. Zmniejsza obrzęki, redukuje tkankę tłuszczową i pozbywa się cellulitu, wpływa na elastyczność skóry, pozwala długo cieszyć się młodym wyglądem, a ponadto wzmacnia naczynia krwionośne i poprawia odporność!
Wszystko to brzmi bardzo ładnie, ale jak naprawdę działa? Zimno powoduje, że nasze naczynia krwionośne ulegają zwężeniu, a następnie rozszerzeniu, dzięki któremu krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. W ten sposób uzyskujemy rumieńce, ale również coś więcej - takie "przekrwienie" pozwala o wiele lepiej dotlenić skórę. Trzeba pamiętać, że im jesteśmy starsze, tym nasze naczynia krwionośne mają trudniejsze zadanie - nie transportują już wszystkich wartości odżywczych do skóry, jak w latach młodości. Zimno pozwala jednak odwrócić ten proces.
Można też żyć jak księżna - ciągle w zimnie i chłodzie. Nikt chyba jednak nie jest aż takim masochistą. Niemniej wystawienie swojego ciała na długotrwały chłód pozwala naczyniom krwionośnym całkiem się zwężyć, a to zaś powoduje spowolnienie procesów metabolicznych. A im wolniejszy metabolizm, tym wolniej starzeje się nasze ciało.
2. Szyja i twarz bez zmarszczek
Masaż kostkami lodu pozwala zredukować zmarszczki na tej samej zasadzie, którą opisałam powyżej. Kostki lodu wkładamy do foliowego woreczka (by podczas topnienia, nie spływały nam zimnymi strużkami po szyi), a potem otaczamy materiałową chusteczką. Tak przygotowany lodowy kompres możemy użyć do masowania szyi i twarzy. Szyję masujemy kolistymi ruchami - od dołu do góry - przez kilka minut, a następnie wklepujemy krem nawilżający. Masaż twarzy możemy wykonać za pomocą nieosłoniętych niczym kostek lodu - wystarczy 5 minut, potem, tak jak w przypadku szyi, nakładamy na twarz warstwę kremu.
3. Daj mi nogę, daj mi nogę! A może buzi?
Opuchlizna? Ciężki dzień, buty na wysokim obcasie? Wszystko puchnie i boli? Możemy zmoczyć wodą ręczniczek i włożyć do na kilka chwil do zamrażalnika. Wyjęty, kładziemy na stopy. Możemy także posłużyć się kostkami lodu - tak samo jak w przypadku masażu szyi - wkładamy lód do woreczka, owijamy chusteczką i przykładamy do opuchniętych stóp. Ulga gwarantowana!
Nie tylko stopy nam podziękują - usta też będą zadowolone z lodowego masażu. O ile szczypiący w usta mróz powoduje ich spierzchnięcie, o tyle w domowym zaciszu nie mamy wiatru, który mógłby nam wargi "posiekać". Wystarczy przesunąć kostką lodu po ustach (zupełnie jak podczas ich malowania pomadką), by poprawić ich ukrwienie oraz elastyczność. Lód może też służyć jako utrwalacz makijażu - wystarczy przesunąć nim po pomalowanych ustach, by szminka o wiele wolniej schodziła z warg.
A jak to wygląda u Was? Stosujecie lodową pielęgnację ciała? :)
(Zdjęcia, choć mało na nich widać, pochodzą z wyprawy na pozamiejski zimowy spacer jakiś czas temu).
Bibliografia:
Jadwiga Buncler, Aleksandra Zajączkowa (1754-1845), "Opatowianin", kwiecień 1992
Jerzy Stanisław Majewski: Warszawa nieodbudowana: Królestwo Polskie w latach 1815-1840. Warszawa: Veda Agencja Wydawnicza, 2009
sobota, 7 lutego 2015
Bezzębne perypetie, czyli zioła uśmierząjące ból zębów
Tak się jakoś ostatnio złożyło, że skubaniec zaczął mnie boleć. Najpierw lekko, to było delikatne ćmienie, dające się spokojnie zignorować. Potem bydlak stwierdził, że za mało dał mi się we znaki, więc postanowił pokazać pełnię swoich możliwości, których rezultatem była bezsenna noc i poranna wizyta u dentysty. Tym samym zostałam pozbawiona jednego zęba, a w zamian za to dostałam silny antybiotyk, tysiąc przykazań co wolno, a czego nie, jakie tabletki przeciwbólowe zeżreć, żeby nie chodzić po ścianach itp. Opuściłam więc bloga na dłuższą chwilę, bo ostatnie o czym myślałam, to kombinowanie z tonikami, wcierkami i innymi ziołowymi specjałami.
Zioła jednak nie są takie złe nawet dla tych okrutnych brutali - zębów. Dawno, dawno temu, kiedy nikt mądry nie wpadł na genialny pomysł wynalezienia szczoteczki - do mycia małych zasrańców (wybaczcie...) używano specjalistycznego proszku z popiołu głowy zająca i trzech myszy (serio!), a autorem tej nadzwyczajnej receptury był Hipokrates. Mniam!
Do alternatywnych sposobów dbania o uzębienie należy m.in. ssanie oleju słonecznikowego. Osobiście nie praktykowałam (może powinnam sobie to wyrzucać...?), aczkolwiek uważa się, że olej świetnie usuwa kofeinowy osad, pozbywa się płytki nazębnej, wzmacnia zębiska i chroni dziąsła.
Co jeszcze? Rozmaite proszki do czyszczenia zębów (niekoniecznie popiół ze zwierzęcych łbów) - na rynku mamy ich już zatrzęsienie. Ot, choćby Babcia Agafia poleca ziołowy proszek, który ma zapewnić świeży oddech i mocne szkliwo. W składzie znajdziemy przeróżne roślinne ekstrakty, które dodatkowo działają antybakteryjnie i dbają o stan dziąseł.
Większość homo sapiens płucze zęby najpierw wodą (żeby pozbyć się pasty), a potem płynem antybakteryjnym. Tymczasem potęga ziół w kwestii dbałości o jamę ustną może zadziwiać.
Z szałwią niesamowicie się zaprzyjaźniłam. Nie dość, że działa przeciwzapalnie i bakteriobójczo, to leczy wszelakie rany i pozwala uśmierzyć ból. Dziąsła Ci krwawią? Spoko, popłucz szałwią. Zrobiła Ci się cholerna afta, która boli? Luz, bierz się za parzenie szałwii! Boli Cię gardło i migdałki? Nie czekaj, leć do kuchni po szałwię! To nie jest ironia - szałwia naprawdę niesamowicie pomaga w leczeniu nieprzyjemnych, szujowatych zagrań zębów. Jeśli dodać do tego jej właściwości łagodzące problemy trawienne, trądzik, wypryski i nadmierną potliwość - mamy ziółko, które powinno znaleźć stałe miejsce w kuchennej szafce.
Lawenda pomaga głównie na nieświeży oddech, ale jako że wykazuje także właściwości odkażające i bakteriobójcze - możemy z jej kwiatów stworzyć napar, który pozwoli ukoić dokuczliwe pulsowanie chociażby tej wyrzynającej się paskudy - ósemki.
Mięta to taka fajna, niepozorna roślinka - łatwa w uprawie i utrzymaniu. Jej główną zaletą jest uczucie chłodzenia - dla zaognionego dziąsła to objawienie i niesamowita ulga w bólu. Dodatkowo działa przeciwzapalnie, hamuje rozwój bakterii i odświeża oddech. Przy okazji pomoże nam, gdy rozboli nas gardło lub dopadną gastryczne problemy.
Tatarzy przytransportowali nam z Azji tartak zwyczajny. Spokojnie możemy im dziękować, kiedy rozboli nas paszcza. Surowcem leczniczym jest głównie jego kłącze. Można sobie go żuć, gdy zęby się odzywają (choć nie należy to specjalnie miękkich), możemy też sporządzić odwar i płukać nim jamę ustną, żeby uśmierzyć ból, stan zapalny i odświeżyć oddech. Ponadto tartak pomaga w leczeniu zajadów i owrzodzeń.

Jak macie opryszczkę - w te pędy parzcie melisę. Szybko zapomnicie o niej i innych niefortunnych dolegliwościach ustnych. Działa bakteriobójczo i wirusobójczo, znajdziemy ją w wielu pastach do zębów.
Czarny bez działa przeciwzapalnie i antywirusowo. Kiedy coś niedobrego dzieje się z Waszymi zębami i gardłem - przepłuczcie jamę ustną naparem z czarnego bzu. Babcia twierdzi, że pomaga ;).
Łopian dobrze sprawuje się w kwestiach włosowych, ale mniej doceniany jest jako ziółko dla jamy ustnej. To wielki błąd. Łopian ma właściwości antybiotyczne, dlatego sprawdza się w roli płynu do płukania, bo oczyszcza krew i chłonkę, a także przeciwdziała i niweluje wszelkiego rodzaju owrzodzenia w obrębie paszczy :P.
Przedostatni na mojej liście jest tymianek, który zawiera tymol, a więc bakteriobójczy olejek eteryczny, niezwykle pomocny przy zapaleniach dziąseł oraz jamy ustnej i gardełka.

No i wreszcie... czystek! O, tak. Odkryłam takie jego właściwości stosunkowo niedawno, ale lepiej późno niż wcale. O co chodzi? O to, że napar z czystka bardzo fajnie rozprawia się z próchnicą, łagodzi stany zapalne i usuwa nieświeży oddech. Ponadto dobrze sprawdza się też w przypadku zapalenia migdałków, czy gardła. Spokojnie można stosować go jako zamiennik sklepowych płynów do płukania ust, w których znajdziemy od groma chemii.
Zdecydowanie krótko, ale musicie mi wybaczyć. W głowie mnie łupie od tego skubańca, mimo że w zasadzie już nie istnieje i siłą rzeczy nie może się na mnie gniewać. Ale nawet dziursko po nim mi dokucza.
Znacie jeszcze jakieś ziółka, które dobrze wpływają na jamę ustną i otwór gębowy?
Miłej soboty!
Zioła jednak nie są takie złe nawet dla tych okrutnych brutali - zębów. Dawno, dawno temu, kiedy nikt mądry nie wpadł na genialny pomysł wynalezienia szczoteczki - do mycia małych zasrańców (wybaczcie...) używano specjalistycznego proszku z popiołu głowy zająca i trzech myszy (serio!), a autorem tej nadzwyczajnej receptury był Hipokrates. Mniam!
Alternatywne sposoby czyszczenia zębów
Do alternatywnych sposobów dbania o uzębienie należy m.in. ssanie oleju słonecznikowego. Osobiście nie praktykowałam (może powinnam sobie to wyrzucać...?), aczkolwiek uważa się, że olej świetnie usuwa kofeinowy osad, pozbywa się płytki nazębnej, wzmacnia zębiska i chroni dziąsła.
Co jeszcze? Rozmaite proszki do czyszczenia zębów (niekoniecznie popiół ze zwierzęcych łbów) - na rynku mamy ich już zatrzęsienie. Ot, choćby Babcia Agafia poleca ziołowy proszek, który ma zapewnić świeży oddech i mocne szkliwo. W składzie znajdziemy przeróżne roślinne ekstrakty, które dodatkowo działają antybakteryjnie i dbają o stan dziąseł.
Czym płukać? I czy płukanie w ogóle coś daje?
Większość homo sapiens płucze zęby najpierw wodą (żeby pozbyć się pasty), a potem płynem antybakteryjnym. Tymczasem potęga ziół w kwestii dbałości o jamę ustną może zadziwiać.

Lawenda pomaga głównie na nieświeży oddech, ale jako że wykazuje także właściwości odkażające i bakteriobójcze - możemy z jej kwiatów stworzyć napar, który pozwoli ukoić dokuczliwe pulsowanie chociażby tej wyrzynającej się paskudy - ósemki.
Mięta to taka fajna, niepozorna roślinka - łatwa w uprawie i utrzymaniu. Jej główną zaletą jest uczucie chłodzenia - dla zaognionego dziąsła to objawienie i niesamowita ulga w bólu. Dodatkowo działa przeciwzapalnie, hamuje rozwój bakterii i odświeża oddech. Przy okazji pomoże nam, gdy rozboli nas gardło lub dopadną gastryczne problemy.

Tatarzy przytransportowali nam z Azji tartak zwyczajny. Spokojnie możemy im dziękować, kiedy rozboli nas paszcza. Surowcem leczniczym jest głównie jego kłącze. Można sobie go żuć, gdy zęby się odzywają (choć nie należy to specjalnie miękkich), możemy też sporządzić odwar i płukać nim jamę ustną, żeby uśmierzyć ból, stan zapalny i odświeżyć oddech. Ponadto tartak pomaga w leczeniu zajadów i owrzodzeń.

Jak macie opryszczkę - w te pędy parzcie melisę. Szybko zapomnicie o niej i innych niefortunnych dolegliwościach ustnych. Działa bakteriobójczo i wirusobójczo, znajdziemy ją w wielu pastach do zębów.

Czarny bez działa przeciwzapalnie i antywirusowo. Kiedy coś niedobrego dzieje się z Waszymi zębami i gardłem - przepłuczcie jamę ustną naparem z czarnego bzu. Babcia twierdzi, że pomaga ;).
Łopian dobrze sprawuje się w kwestiach włosowych, ale mniej doceniany jest jako ziółko dla jamy ustnej. To wielki błąd. Łopian ma właściwości antybiotyczne, dlatego sprawdza się w roli płynu do płukania, bo oczyszcza krew i chłonkę, a także przeciwdziała i niweluje wszelkiego rodzaju owrzodzenia w obrębie paszczy :P.
Przedostatni na mojej liście jest tymianek, który zawiera tymol, a więc bakteriobójczy olejek eteryczny, niezwykle pomocny przy zapaleniach dziąseł oraz jamy ustnej i gardełka.

No i wreszcie... czystek! O, tak. Odkryłam takie jego właściwości stosunkowo niedawno, ale lepiej późno niż wcale. O co chodzi? O to, że napar z czystka bardzo fajnie rozprawia się z próchnicą, łagodzi stany zapalne i usuwa nieświeży oddech. Ponadto dobrze sprawdza się też w przypadku zapalenia migdałków, czy gardła. Spokojnie można stosować go jako zamiennik sklepowych płynów do płukania ust, w których znajdziemy od groma chemii.
Zdecydowanie krótko, ale musicie mi wybaczyć. W głowie mnie łupie od tego skubańca, mimo że w zasadzie już nie istnieje i siłą rzeczy nie może się na mnie gniewać. Ale nawet dziursko po nim mi dokucza.
Znacie jeszcze jakieś ziółka, które dobrze wpływają na jamę ustną i otwór gębowy?
Miłej soboty!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
